Smarowanie być musi, ale czy musi tyle kosztować?
Każdy zmotoryzowany dobrze wie, iż olej w silniku naszego samochodu musimy utrzymywać w odpowiednim stanie, o czym informuje nas poziom oleju na bagnecie. Równie oczywiste - głównie dla mechanika - jest dbanie o to, aby nasz olej nie był "przepracowany", co za tym idzie regularnie musimy go wymieniać wraz z filtrem oleju.
Jak wiadomo takie dbanie o silnik samochodu nie jest tanie, bo olej reklamowany na tle super szybkiego bolidu rekomendowanego przez znaną twarz "formuły 1" kosztuje około 30 złotych za litr.
Do tego dochodzi filtr paliwa no i dla większości z nas robocizna mechanika. Mechanik wiadomo jeść też musi, stąd od wielu lat w Polsce praktykowane jest naciąganie klienta na rozmaite naprawy. Zbędne wymiany elementów, które to w gruncie rzeczy są zastępowane starymi - sami sprawdzić nie sprawdzimy, bo na większości się przecież nie znamy. Pozostawmy jednak mechaników w spokoju, gdyż oni podobnie jak politycy wykonują co do nich należy, stosując się do od górnych zaleceń.
W tym przypadku jak i w wielu innych z życia wziętych, ufamy owym "specjalistom" a bardzo często wychodzimy na tym jak przysłowiowy "Zabłocki na mydle". Prosto sprawę ujmując, dajemy z siebie robić osła - przepłacając zawsze i wszędzie. Ropa to obecnie bardzo dochodowy biznes, a z ropy można uczynić wiele dóbr na sprzedaż od paliwa poprzez oleje kończąc np. na wszechobecnym plastiku. Poniższy artykuł daje wiele do myślenia, oczywiście jak zwykle zdania są podzielone. Jak to ma miejsce w większości przypadków o faktycznym stanie rzeczy możemy przekonać się sami. Jedyne co nam do tego potrzeba, to w pierwszej kolejności "otwarty umysł". Zapraszam do lektury.
DOCHODOWY KANT OLEJOWY
Pada - na razie po cichu i głównie za sprawą zmotoryzowanych internautów - następny mit lansowany przez internacjonalistyczne lobby "zaropiałe". Zacznijmy jednak od mitu pierwszego dotyczącego, oczywiście, niewymienialności paliw ropopochodnych na biopaliwa. Jako redakcja "MOTO" walczyliśmy z tą głupotą od 2003 roku mając za przeciwników nie tylko koncerny paliwowe i samochodowe ale także całą armię użytecznych idiotów udających dziennikarzy motoryzacyjnych i umiejętnie sterowanych przez "Gazetę Wyborczą".
Po dyrektywach komisarzy zawiadujących unijnym kołchozem biopaliwa przestały być "be" lecz tylko pod warunkiem, że ich producentami i dostawcami będą specjalnie namaszczone firmy, głównie te same koncerny paliwowe, które jeszcze kilka lat temu bezwzględnie zwalczały każdą wzmiankę o równoprawności biopaliw z produktami ropopochodnymi. Teraz walka z amatorami tańszych paliw toczy się dalej lecz na innych frontach.
Na dowód jeden z przykładów. Pozostając konsekwentnymi nie tylko jako dziennikarze promujący biopaliwa przez kilka ostatnich lat napełnialiśmy zbiornik redakcyjnego Żuka z wysokoprężnym silnikiem Andorii jadalnym olejem rzepakowym kupowanym w hipermarketach w pojemnikach 5- lub 10-litrowych, znacznie taniej od oleju napędowego. Samochód przejechał bez jakichkolwiek problemów ponad 40 tys. km i jeździłby dalej na "rzepaku", gdyby nie wzrost jego ceny z 2,7 do 4,4 zł za litr. Wzrost, dodajmy, nie uzasadniony jakimikolwiek przesłankami obiektywnymi. Po prostu - dała o sobie znać gminna solidarność właścicieli koncernów paliwowych i sieci hipermarketów.
Sądzę, że w ten sam sposób nie da się jednak utrzymać mitu drugiego, dotyczącego lansowanej wszechobecnie konieczności regularnej wymiany oleju silnikowego w naszych pojazdach. Iście donkiszotowskiej walki z koncernami olejowymi i samochodowymi podjął się Holender Henk de Groot. W branży motoryzacyjnej nie jest to bynajmniej osoba przypadkowa. Emerytowany prezes holenderskiej filii Castrola (Castrol Nederland) przez wiele lat testował wpływ różnych olejów na silniki, po czym w kwietniu br. stwierdził publicznie, m.in. za pośrednictwem portalu www.telegraaf.nl: "Nowe oleje szkodzą silnikom!".
Olej w silniku w bardzo szybkim czasie robi się czarny od cząstek sadzy, czyli najczystszego węgla. Mają one znakomite właściwości smarne i powodują, że rozgrzany olej lepiej spełnia swoje funkcje, co ma kapitalne znaczenie dla pracy i osiągów silnika. Zdaniem holenderskiego menedżera wymiana oleju to nie tylko olbrzymie marnotrawstwo i wielkie obciążenie dla środowiska naturalnego ale także pogorszenie osiągów silnika i zwiększenie zużycia paliwa. Henk de Groot przejechał swoim samochodem bez wymiany oleju 350 tys. km, natomiast w aucie jego żony ten zabieg nie był dokonywany od lat... 20. I co? I nic, obydwa pojazdy nadal spisują się bez zarzutu.
Oczywiście, "olanie" harmonogramów zawartych w instrukcjach i zaleceniach narzucanych przez koncerny nie może być równoznaczne z zaniechaniem podstawowych obowiązków każdego użytkownika samochodu, zwłaszcza kontrolowania i uzupełniania ubytków oleju czy nawet jego całkowitej wymiany, gdy na "bagnecie" zauważymy niepokojące ślady, np. w postaci opiłków metalu. Właśnie w takim celu Henk de Groot opracował "bagnet" o specjalnej konstrukcji, pozwalający lepiej od standardowego dokonywać własnej diagnozy tego, co dzieje się wewnątrz silnika.
Prywatna wojna eks-prezesa Castrol Nederland niekoniecznie musi zakończyć się powodzeniem, czego dowodzi choćby brak zrozumienia dla efektów jego badań ze strony szefów Castrola rezydujących w Londynie. I nie ma co się temu dziwić. Na wymianę oleju silnikowego użytkownicy pojazdów samochodowych - od skutera po ciągniki siodłowe - wydają każdego roku dziesiątki miliardów dolarów. Takiej kasy nikt dobrowolnie nie odpuści. Prędzej przeznaczy jej część na medialną kampanię mającą na celu zdyskredytowanie i "wyciszenie" krnąbrnego Holendra. Tylko czekać na owoce wzmożonej aktywności akwizytorów udających dziennikarzy. Także w Polsce. Kilka lat temu liderem krucjaty przeciw biopaliwom był parch z "Gazety Wyborczej" o personaliach Andrzej Kublik. Dzisiaj ma więcej luzu i niewykluczone ze skorzysta z nowej oferty wyznawców Mamony.
Pozostaje zatem liczyć na inteligencję samych zmotoryzowanych. Może staną się przynajmniej bardziej odporni na prymitywne chwyty marketingowców dodających do kolejnych produktów olejowych coraz to bardziej wyszukane przymiotniki za coraz wyższą cenę. Na początek wystarczy zamiast "ultra-magnetic-multi-power-syntetic" kupić coś prostszego, tańszego, a przy tym równie dobrze spełniającego swoją rolę. Na szczęście w tej materii nie ma jeszcze przymusu i każdy zbiera żniwo swoich wyborów. Po przejechaniu naszym Żukiem kilkunastu tysięcy kilometrów więcej za te same pieniądze i tylko dlatego, że nie daliśmy sie ogłupić lobby "zaropiałemu", mamy świadomość dokonania wyboru ze wszech miar korzystnego. Podobnie zareagujemy na tezy z którymi dzisiaj usiłuje przebić się do świadomości zmotoryzowanych Holender Henk de Groot. Zaręczam, że od dzisiaj producenci olejów zarobią na samochodach pozostających w dyspozycji redakcji "MOTO" kilkakrotnie mniej niż dotychczas.
Henryk Jezierski
P.S.
Wysokoprężny silnik Andorii w naszym Żuku ma za sobą dwadzieścia lat eksploatacji i 270 tys. km przebiegu, w tym 40 tys. km na paliwie absolutnie zakazanym przez tzw. renomowanych producentów samochodów. Mimo to, wyrażamy gotowość porównania jego aktualnego stanu technicznego z jednostką napędową z dostawczych Mercedesów, Fiatów, VW i innych znanych marek o podobnym wieku i przebiegu. Jestem absolutnie spokojny o rezultat takiej konfrontacji.
źródło: "DOCHODOWY KANT OLEJOWY"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz