18 sierpnia 2012

PIEC Rakietowy - Plecak chrustu

Rowerowa wycieczka i ekonomiczne gotowanie.






Postanowiliśmy wspólnie z Olą wybrać się na krótką wycieczkę rowerową, tak po prostu, aby przetestować mój stary rosyjski URAL. No i naturalnie jak co tydzień obowiązkowo dotlenić płuca w rejonach najmniej zurbanizowanych i zaśmieconych przez dobrze nam znanego wirusa jakim jest człowiek. Wycieczka nie miała początkowo konkretnego celu, jednak w zaistniałych później okolicznościach prosty plan wyrósł w mojej głowie.

Pogoda mimo prognozy miała być piękna i słoneczna, ale jak widać na powyższej fotografii zapowiadała się dość nieciekawie. Nad Raciborzem widać solidne oberwanie chmury, więc widząc zbliżające się strugi deszczu postanowiliśmy skryć się pośród znajdujących się w pobliżu drzew.

Opiszę zatem naszą krótką historię, która wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenia, zachwycając ostatecznie efektem, którego się nie spodziewałem.






Rowery schowaliśmy pod drzewami, jakieś tam młode ładne dęby. Wycieczka nie miała być uporczywa, ani też w strugach deszczu, bowiem nie taki dzień sobie planowaliśmy. W tym czasie wypadało na chwilę czymś zająć myśli.






Właśnie pod tymi młodymi dębami, zrodziła się prosta myśl. Ponieważ zawsze ze sobą biorę plecak, bo to takie praktyczne nosidło do niezbędnych mi czasem rzeczy. W skład nich często wchodzi - prócz obowiązkowych dokumentów, jakie mam nakaz pod groźbą kary w tej pańskiej krainie przy sobie taszczyć - dodatkową odzież, nóż, scyzoryk, lornetkę no i naturalnie aparat fotograficzny. Dzięki temu mogę się w szerszym gronie podzielić tym co uważam za pozytywne i dobre ;-)

Tak, tak XXI wiek to w moim życiu mieszanka natury i elektroniki. Mimo, że bez elektroniki da się jakoś żyć, to niestety bez natury ni chu*a.






No więc jak na powyższej fotografii widać, postanowiłem zebrać z pod tych młodych dębów trochę gałązek jakie im wiatr połamał, czy też naturalnie same obeschły. Widać, że tylko trochę patyczków w tym niewielkim plecaku się mieści.


Następnie, ku naszej radości słonko wyjrzało, chmurki uciekły i na horyzoncie ukazała się możliwość przejechania się lokalną ścieżką rowerową.





Na znaku zakazu widzimy wyraźnie iż "Nie dotyczy pojazdów posiadających zezwolenia i rowerzystów". Zatem idealna wręcz trasa, nie ma smrodu, hałasu i niebezpieczeństwa ze strony samochodów, co czyni z jazdy rowerem komfortową, bezpieczną wycieczkę.






Pierwszy przystanek pod mostem. Kolorowo, bajkowo gdyby jeszcze trochę więcej wyrażały te malowidła to z większą chęcią bym je podziwiał. No i na pierwszym planie prostota, elegancja, praktyczność i trwałość. Takich rzeczy już się nie robi, z prostych przyczyn. Nie można wyprodukować 30 tyś trwałych rowerów które spokojnie pół wieku posłużą. Lepiej teraz stukać na ilość, nie jakość. To przecież kapitalny biznes :-)






Pierwsze co mnie rozbawiło i przykuło na chwilę moją uwagę to taka oto ciekawa konstrukcja sygnowana bohatersko datą. 1998 to rok, który dla wielu Polaków zamieszkujących regiony rzeczne był już tylko wspomnieniem. Wspomnieniem, że ciągle nie umarło przysłowie "Mądry Polak po szkodzie"






Oto całość konstrukcji, która jak na moje proste myślenie, albo została w 1998 odbudowana. Albo w ogóle powstała dopiero w 1998 roku. Nie wiem historii nie znam żadnej tabliczki informacyjnej też nie dostrzegłem.






Trasa ścieżki rowerowej. Niby nic, ale cieszy, że chociaż tyle władni uraczyli zbudować. W dużo miejscach można mieć zastrzeżenia co do warunków panujących na tej trasie. Bo przecież nie każdy człowiek chce jechać po dziurach i wrócić uwalony błotem. Ale nie jesteśmy ani w Dani, czy Holandii żeby wybrzydzać.






Gdzieś tam na trasie jedyne takie CACKO. Nawet było sprawne, mimo że to trochę głupie czekać na czerwonej lampce tylko dlatego, że świeci?. Akurat żaden samochód nie jechał, no ale w Polsce ludzie nie mają rozumu i nie uważają na istoty żywe. Oni z reguły znają przepisy i patrzą na znaczki oraz bezwzględnie podporządkowują się światełkom na słupach. Potem człowiek zabity a ktoś tłumaczy, że lampkę miał zieloną.

Niby nic, ale czy ten cały złom na ulicy jest naprawdę potrzebny? Oczywiście, że nie wystarczy rozum, wyobraźnia i ostrożność, aby nie skrzywdzić innych uczestników ruchu drogowego. Ot co prosta zasada, rzekłbym ludzkie naturalne zachowanie.






To widok na betonową wstęgę kure*sko drogiej inwestycji mająca na celu usprawnić ruch jednostek mobilnych. Jak widać pustką wieje, droga nie otwarta, tysiące drzew wyciętych. Zdewastowano kawał przyrody, która naprawdę na przestrzeni ostatnich stuleci jest degradowana doszczętnie. Niby nic, ale co tam przecież ludzie chcą szybko na wzór zachodnich sąsiadów, przemieszczać się ich nowymi samochodami zakupionymi w kredycie. A że natura cierpi, że niszczy się tysiące "domów" tych przyjaznych nam i służących chętnie stworzeń, to już nikogo nie obchodzi, bo ważny jest PIENIĄDZ!!!

Oni ci rozumni, nie dość że płacą już za przyjemność z przemieszczania się od punktu A do punktu B w cenie paliwa i podatku. To jeszcze za niedługo przyjdzie im zapłacić za przejazd tą inwestycją. Przecież płatna autostrada to jakiś idiotyczny HARACZ dla otępionych we własnej głupocie.

Jedziemy dalej bo ten widok przyprawia mnie o wielki smutek.






Trasa jakoś tam oznakowana, nie wszędzie prawidłowo, ale akurat tutaj wiadomo, że rzeka jest blisko.


Dojechaliśmy, tym sposobem hen daleko ostatecznie wjeżdżając w miasto co skłoniło nas do powrotu trasą, którą sami sobie obraliśmy. Dopiero w drodze powrotnej w pewnym sklepie zorientowałem się, że ja ciągle wiozę ze sobą chrust w plecaku.






Wróciliśmy zatem do domu, gdzie wilczy apetyt nas wspólnie ogarnął. Ponieważ mój plecak był pełen chrustu to wystarczyło coś ugotować. Ale najlepiej tak by solidnie się najeść, aby zostało na dzień kolejny no i rzecz jasna by smaczne i zdrowe było. No i najważniejsze, aby ta drobna ilość drewna wystarczyła w zupełności.






Tak ta mała kupeczka chrustu wygląda, niepozorna, drewno byle jakie. Pierwsza myśl - w końcu piec ma być ekonomiczny i super wydajny, dlatego taka ilość paliwa powinna w zupełności wystarczyć. Na drugim planie piec, lekko zmodyfikowany wobec pierwowzoru. Posiada "kołnierz" pozwalający na utrzymanie temperatury blisko garnka. Od góry nakrywany wielką starą pokrywką.






Ola po wcześniejszych obradach, zatwierdziła pomysł, że wspólnie zjemy solidne "leczo". Ująłem w cudzysłów, bo typowe leczo to nie było. Nie jesteśmy mięsożercami, nie zjadamy po prostu padliny, czyli mrożonych trupów wystawionych w chłodniach żeby nie zgniły przed umiejscowieniem w żołądku.

Niby subtelna różnica, ale wychodzi na zdrowie i zrozumieć pewne rzeczy pozwala łatwiej. Przecież człowiek z swym skomplikowanym i długim układem pokarmowym nie jest w stanie strawić mięsa! Ale ludzie lubią tkwić w błędzie, cierpieć i narzekać jak to ten żywot ciężki i straszny.






Ostrożnie umieszczam gar z zawartością warzyw i sporej ilości wody. Jako podstawkę pod garnek, służą trzy kamienie. Przypadkowe kamienie o w miarę regularnym kształcie. Docelowo je oczywiście zamienię, ale trzeba sobie radzić jeśli nic pod ręką innego niema.






Spora ilość świeżo zerwanej pietruszki i bazylii. Nie dodajemy znacznej ilości soli do gotowanej potrawy, bo sól nie jest zdrowa i zabija naturalny smak warzyw. A warzywa odpowiednio skomponowane tworzą cudowny smak i idealną kompozycję witamin dla ciała i ducha.






Wsypujemy do gotujących się produktów, głównie tych które aby mogły być zjadliwe muszą się nieco dłużej gotować.






Tak to wygląda w całej okazałości. Do pieca przykładam tylko chrust który przywiozłem z wycieczki rowerowej. Żadne inne paliwo prócz początkowo tektury i gazety na rozpałkę, nie ląduje w piecu. Na razie wszystko idzie jak po maśle, gotuje się ładnie a drewna powoli ubywa.






Małymi krokami zmierzamy do finału gotowania "pod chmurką". Piec ten jest o tyle ciekawy, że nie wydala z siebie praktycznie wcale dymu. Jedynie przy rozpalaniu trochę sobie zadymi, a następnie jak już powietrze odpowiednio rozgrzane zacznie robić swoje. Pozostaje tylko cieszyć się znaczną temperaturą, która efektywnie ogrzewa nasz garnek. Chrustu jak widać jeszcze trochę leży.






Tak wygląda podajnik mojego pieca. Wkłada się szczapki drewna, patyczki i podobne cienkie drewienka. Spodnią częścią zasysane jest zimne powietrze, górna służy do umiejscowienia paliwa. Spalają się tylko koniuszki tego co tam włożę. Można mieć automatyczny podajnik(banalnie prosty), ale ten na początek mi również wystarcza. Jest to głównie eksperymentalny piecyk, na którym mogę się sporo nauczyć.






No i LECZO gotowe. Pachnie wyśmienicie, wygląda przepysznie, ponieważ jeszcze trochę szczapek drewna zostało postanowiłem umiejscowić wcześniej przetestowany element z rusztem.






W piecu wylądowała ostatnia partia chrustu.






Widok z góry do wnętrza paleniska. Temperatura bije niczym z wnętrza wulkanu ;-)






Dopalając się doszczętnie, jest jeszcze tyle ciepła i energii żeby zrobić kilka grzanek na wcześniej wspomnianym ruszcie. Trzeba uważać ile się kładzie do ognia, bo za pierwszym razem ruszt ten się omal nie stopił w kilka sekund. Wprawdzie chleb sklepowy, ale i na swojski z tego pieca przyjdzie czas.






Tak się chlebek rumieni, powiem tylko, że żaden opiekacz ani toster jaki miałem elektryczny nie opieka tak idealnie chrupko i smacznie. Nawet na zwykłym grillu nie miałem okazji smakować tak chrupiącego kawałka chleba.






Leczo przelane do makutry(tylko takie wielkie naczynie gliniane obecnie posiadam, na własnoręcznie zrobione też przyjdzie czas) Jeśli chodzi o tą solidną strawę, w której roi się od wszelakich roślinnych składników. To powiem tylko tyle, że zostało idealnie ugotowane, smak przecudowny w ilości 4 litry. Oczywiście nie zjedliśmy wszystkiego tego samego dnia, bo się nie da we dwoje.

Na dokładkę były grzanki, plecak chrustu spełnił moje oczekiwania, piec tym bardziej. Ugotowaliśmy tym sposobem sporą ilość jedzenia(na dwa dni), dla dwóch osób ciepły solidny posiłek. Nie kosztowało mnie to praktycznie nic prócz spędzenia dnia na łonie natury. Warzywa i rośliny można uprawiać w banalny sposób.

O tym jeszcze wspomnę z praktycznego punktu widzenia, bo w teorii już kilka razy zahaczyłem na moim blogu tą tematykę. Chodzi rzecz jasna o permakulturę a docelowo zrozumienie prostych mechanizmów, którymi natura potrafi obdarzyć wszystkich tych którzy ją doceniają i pielęgnują.


"Kiedy wycięte zostanie ostatnie drzewo, ostatnia rzeka zostanie zatruta i zginie ostatnia ryba, odkryjemy, że nie można jeść pieniędzy."


Tym pozytywnym akcentem kończę ten wpis. Mam nadzieję, że trochę udało mi się zobrazować jak życie może być proste, jeśli tylko wrócimy z powrotem do natury odkrywając tym samym zagubioną wiedzę. Wówczas zdrowie, radość i miłość znów zagości w sercach ludzi, którzy w dzisiejszych czasach niestety zapatrzyli się w "złotego cielca". Trzeba tylko posiadać kompleksowy plan działania, a ten jest banalnie prosty.


pozdrawiam

9 komentarzy:

  1. napisz jak zrobić automatyczny podajnik
    pozdrawiam
    jerzy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wystarczy do podawania "paliwa" wykorzystać GRAWITACJĘ.
      Reszta to tylko inwencja twórcza.


      Pod poniższym adresem, pewien sprytny konstruktor zbudował sobie automatyczny podajnik do pelet. A pelety to nic trudnego do zrobienia, wystarczy odpowiednia biomasa, którą za darmo tworzy natura.

      http://www.instructables.com/id/Gravity-fed-pellet-burner/

      Wystarczy poruszyć wyobraźnię i wybrać jedno z wielu prostych rozwiązań.

      http://streetjesus.blogspot.com/2010/12/rocket-mass-heater-project.html

      PS. Niestety artykuły głównie w języku angielskim. Po prostu w polskich zasobach nie wiele jest sensownego, tylko tradycyjne deptanie tematu w zalążku(bo niewygodne, gdyby wszyscy wiedzieli). Jeśli nie wiadomo o co chodzi to na pewno chodzi o pieniądze.

      pozdrawiam

      Usuń
  2. Super sprawa taki piec, właśnie od kilku dni zbieram wszelkie informacje o takich piecach.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Podoba mi się nie tylko sposób spędzania czasu ale i sam piec :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Automatyczny Podajnik na czwartym zdjęciu w międzyczasie kroi paprykę na leczo. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  5. mylisz sie - nie trzeba nosic przy sobie żadnych dokumentów.
    tak samo przy jezdzie na rowerze pełnoletni nie musi nic mieć.

    OdpowiedzUsuń
  6. zbudowałem taki piec tylko w wersji J-tuba oraz przykryty beczką - wstep do RMH
    (rocket mass heater) czyli rakietowy ogrzewacz masy:
    https://www.youtube.com/watch?v=cHgqtSwcROw
    w filmie pokazuje wersje próbną - bez grzania żadnej masy, ew ciepłem stratnym z paleniska kilka kostek granitowych.

    OdpowiedzUsuń
  7. https://www.youtube.com/watch?v=H4bxuxS6D3w
    ja znalazłem ten piec, wreszcie jakiś wyglądający względnie.

    OdpowiedzUsuń