6 lipca 2012

Rozdział V /Wiktor Grebiennikow – „Mój świat”

Magiczny lot owadów




Poniżej pragnę zacytować fragment polskiego tłumaczenia książki "Mój Świat" - Wiktor Grebennikow. Autor książki jest zawodowym rosyjskim entomologiem, dodatkowo jest pasjonatem natury i malarstwa. Podczas jednej z wielu zwyczajnych wypraw badawczych, natura zdradza autorowi książki niesamowitą tajemnicę. Zachęcam do przeczytania całości tłumaczenia do której odnośnik podaję na końcu. Wiktor Grebennikow żył w latach w (1927–2001)pozostawiając po sobie wiele tajemnic.

"Błękitny dym unosi mnie do Krainy Baśni, szybko zapadam w sen: to staję się małym, malusieńkim jak mrówka, to znów ogromnym jak całe niebo, teraz już powinienem zasnąć; czemu jednak dzisiaj owe pozorne „przedsenne zmiany” wielkości mojego ciała są jakieś niezwykłe, nadzwyczaj silne, i oto dochodzi do nich coś nowego: wrażenie spadania – jak gdyby ktoś błyskawicznie usunął spode mnie ów wysoki brzeg i jakbym spadał w jakąś nieznaną, straszną otchłań!



Nagle zamigotały jakieś rozbłyski, otwieram oczy, lecz błyski nie znikają – pląsają po srebrzysto-perłowym wieczornym niebie, po jeziorze, po trawie.
Pojawił się ostry metaliczny posmak w ustach – zupełnie jakbym przyłożył do języka styki silnej bateryjki. W uszach zaszumiało; wyraźnie słyszę podwójne uderzenia własnego serca.
I jak tu zasnąć!

Siadam i próbuję odegnać te nieprzyjemne odczucia, lecz nic nie wychodzi, tylko rozbłyski w oczach, szerokie i rozmyte pasma przekształciły się w wąskie, wyraziste – ni to iskry, ni to łańcuszki, i przeszkadzają dookoła patrzeć.
I wówczas przypomniałem sobie: bardzo podobne wrażenia odczuwałem kilka lat temu w Zagajniku, a dokładniej w Zaklętym Lesie!

Musiałem wstać i pochodzić po brzegu: czy wszędzie coś takiego jest?
O, tutaj, metr od urwiska wyraźnie daje się odczuć to „coś”, oddalam się o dziesięć metrów w głąb stepu i owo „coś” najwyraźniej znika.

Obleciał mnie strach: oto ja, sam jeden na stepowym odludziu, nad „Zaklętym Jeziorem”... Zebrać manatki i byle dalej stąd... Lecz ciekawość tym razem bierze górę: cóż to znowu, u licha? Może tak podziałał zapach jeziora, wodorostów? Schodzę w dół, do stóp urwiska, siadam nad wodą na wielkiej bryle gliny. Gęsty, słodkawy zapach sapropelu – przegniłych resztek wodorostów – spowija mnie całego niby borowinowe błoto w zakładzie przyrodoleczniczym. Siedzę pięć, dziesięć minut, nic nieprzyjemnego nie odczuwam, pasowałoby gdzieś tutaj ułożyć się do snu, lecz tu, na dole za duża wilgoć."


źródło: https://sites.google.com/site/waldemartlumaczenia/home


PS. Fragment tłumaczenia skopiowany za zgodą Pana dr Waldemar Gajewski.


pozdrawiam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz